Kreatywnych los prowadzi, pasywnych ciągnie. Recenzuję projekty strategii rozwoju gmin.

Nie tylko opracowuję strategie rozwoju gmin. Wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast dają mi także do recenzji ich projekty. Ostatnio robiłem dwie. Idea jest taka, że ja znajduję ich niedoskonałości, władze je poprawiają i strategia staje się lepsza – dla mieszkańców, biznesu i środowiska. Przed jedną z tych recenzji miałem ciekawą rozmowę z włodarzem pewnego, małego miasta. W pewnym momencie, brzmiała ona mniej więcej tak:

– GUS „wyprognozował”, że liczba mieszkańców naszego miasta spadnie do 2034 r. o 15%. Nie ma zatem sensu przeznaczać i uzbrajać terenów pod nowe fabryki i osiedla, jakoś szczególnie wydłużać linii autobusowych, rozbudowywać domu kultury, szkół, oczyszczalni… itd. itp. Zamiast tego, trzeba miasto przygotować na nieuchronne kurczenie się, na ujemny przyrost naturalny i dalszą ucieczkę młodych, na nieunikniony wzrost problemów społecznych, finansowych, technicznych itd. itp. Trzeba raczej zaspokajać najpilniejsze oczekiwania mieszkańców, chronić to, co mamy oraz remontować i optymalizować infrastrukturę oraz usługi, a nie je powiększać, bo nie będzie na nie wystarczającego popytu, ani pieniędzy. Inaczej mówiąc, nasza strategia powinna być rozsądnie defensywna. Prawda?

– No… niekoniecznie.

– Jak to?

– Ano, GUS-owska prognoza przyszłości waszego miasta to nie fatum. Wy, jako samorząd, w tym wasze jednostki i spółki, macie przecież na tę przyszłość wpływ. Jedną *samotną* inwestycją w przygotowanie terenów inwestycyjnych, pewnie tylko utopicie pieniądze. Ale, jeśli jednocześnie uda się wam wywalczyć odbudowę linii kolejowej (co Was kiedyś łączyła z województwem), przejąć od powiatu i zreformować podupadające technikum, dogadać się z sąsiednimi gminami ws. autobusów, postawić za pozyskane pieniądze kilka bloków komunalnych, wybudować porządne przedszkole i żłobek, zrobić profesjonalną promocję i w końcu zazielenić to miasto, to szanse na sporego inwestora zewnętrznego znacząco wzrosną. A wtedy bilans migracji może nie być już taki zły, a dobrych miejsc pracy i pieniędzy w budżecie więcej. Zwłaszcza jeśli równocześnie w Waszej strategii sięgniecie też po inne, zewnętrzne czynniki rozwoju i rozsądnie połączycie je z tym, co miasto ma.

– Może i tak, ale to spore ryzyko wpisać to wszystko do strategii. Nie ma przecież pewności, że to tak zadziała! A nawet jeśli, to dopiero za „ileś tam” lat. Poza tym, mieszkańcy w ankietach chcieli innych rzeczy – głównie naprawy dróg, chodników, boisk, lepszej służby zdrowia, klubów seniora, rozrywki i walki ze smogiem.

– Po kolei – mówię. Po pierwsze, zarządzanie rozwojem miasta to nie chemia, gdzie jak w odpowiednich warunkach doda się odpowiednie składniki, to na 100% wyjdzie to, co planowano. Tu zawsze są ryzyka. Rzecz w tym by je zminimalizować, a oczekiwany efekt był wart ich poniesienia. Po drugie, jeśli chodzi o lata, to strategie nie są na rok, czy nawet na kadencję, a właśnie na „ileś tam” lat. A co do mieszkańców, to ich oczekiwania są megaważne, ale nie wybrali oni władz po to, by świeciły jedynie światłem odbitym. Władze miasta są również od tego by dostrzegać i wykorzystywać możliwości jego rozwoju, tworzyć trafne, kreatywne, a nawet innowacyjne strategie, a potem skutecznie je wdrażać. Tworzyć partycypacyjnie, ale jednak TWORZYĆ takie strategie, a nie tylko spisać oczekiwania, dopisać że się je spełni i nazwać to strategią.

– Tak. Taką odpowiedź miałem nadzieję od Pana usłyszeć. Rzuci Pan okiem na nasz projekt…? Prócz ogólnej koncepcji, jest w nim jeszcze sporo innych rzeczy do sprawdzenia: działania, wskaźniki, system wdrażania, no i zgodność z przepisami…

Oczywiście rzuciłem, a moje uwagi wnikliwie i zespołowo omówiliśmy zanim większość została wykorzystana. Lubię tę robotę, zwłaszcza gdy pracuję z kreatywnymi ludźmi, którym się chce!